GDZIE
JEST NIEDŹWIEDŹ -
Galicyjska Oficyna Wydawnicza, Wydanie I - 1998, ISBN 83-87569-04-6
Jeszcze jeden premier zaskarbił sobie miejsce w moich anegdotach. Bruno Kreisky, legendarny austriacki polityk. Nie tylko dlatego, że już od lat nie żyje (co ma znaczenie zgodnie z tutejszą maksymą: w Wiedniu trzeba umrzeć, żeby dostrzeżono wszystkie twoje zalety, ale gdy już się tak stanie - będziesz naprawdę długowieczny), ale dlatego, że przeszedł do historii jako wybitny polityk o wysokich walorach intelektualnych. Zostałem mu przedstawiony przez mojego serdecznego przyjaciela, prawdziwą znakomitość Austrii, doktora Neumayra. Dodam tylko, że profesor jako jedyny w naddunajskiej stolicy kontynuuje tradycję znakomitego profesora Billrotha, w swoim czasie przyjaciela Brahmsa oraz innych wielkich muzyków. Ta tradycja to salon muzyczny i literacki. Pewnego razu, aby okazać mi serdeczność, mój przyjaciel postanowił zorganizować na cześć mojej żony i moją wieczór muzyki słowiańskiej. Tego samego dnia, półtora godziny przed rozpoczęciem koncertu, zadzwonił do mnie i poprosił, abym natychmiast do niego przyjechał, ponieważ jego pacjent, premier Kreisky, pomylił się i zamiast zjawić się na wizytę lekarską o szóstej, przybył o piątej. Ponieważ doktor miał jeszcze sporo organizacyjnych problemów związanych ze zbliżającym się koncertem, chodziło o to, bym zajął się dostojnym pacjentem. Spełniłem to życzenie. Premiera zainteresowała rozmowa na temat moich studiów. Pogawędka toczyła się wartko. W tym czasie akuratnie czytałem Darwina, cytowałem więc jak najęty szczegóły z teorii ewolucji i bawiło mnie, że mogę udowodnić, iż nie jestem li tylko zwykłym zjadaczem chleba. - Panie premierze - mówiłem - zaczęliśmy od szympansa, potem pojawił się australopithecus, potem homo erectus, neandertalczyk i dopiero potem homo sapiens. Dziś już mnie te problemy nie zajmują. Byłem ostatnio w Japonii i widziałem nową zabawkę elektroniczną - tamagotchi. Płacze to, gdy się jej nie pieści, syczy - gdy nie daje się jej posłuchać muzyki, jęczy, gdy o odpowiedniej porze nie naciśnie się guzika z napisem "jedzenie"... - premier przysłuchiwał mi się z zaciekawieniem i wydawało mi się, iż był zdziwiony, że tak łatwo poruszam się w tego typu tematach. Wreszcie pojawił się jeden z wiedeńskich chirurgów, którego przedstawiłem Kreisy'emu. - Jakże się cieszę - oświadczył. - Jest pan przecież dumą Wiednia. - Ależ, panie premierze, wypełniam tylko swoje obowiązki - oponował chirurg ze skromnością. - Nie, nie... Marzyłem od dawna o tym, żeby pana spotkać. - Panie premierze, pan mnie demoralizuje. - Po co ta skromność? Wszyscy w Austrii jesteśmy dumni, że mamy takiego profesora. Profesor nie mógł dłużej ukryć swojego podniecenia. Przecież nie co dzień zdarza się, by sam premier kogoś aż tak wychwalał. Przeprosił i udał się do toalety, aby osuszyć krople potu, które wystąpiły mu na skroń. I wtedy Kreisky spytał mnie ściszonym głosem: - Jak się właściwie ten facet nazywa? |