Orbis
Linquarum
Vol. 23: Wrocławskie Wydawnictwo Oświatowe / 2002, ISBN 83-89247-14-3
Sylwester
Marynowicz
Kraków
Kim
jest Adam Zieliński?
Były konsul Republiki Austrii w Krakowie, Emil Brix, znawca problematyki
Europy Środkowej, zapytany - czym dla niego jest Galicja, odpowiedział
- Szczerze mówiąc, nie wiem, ale bardzo to lubię". Gdybyśmy to samo
pytanie zadali autorowi Powrotu", Adamowi Zielińskiemu, mógłby odpowiedzieć
tak, jak to uczynił w Galicyjskim prowincjuszu": Jestem Galicjaninem.
(...) Jako Galicjanin przechowuję z wielką troskliwością wrażenia, myśli,
wspomnienia przeszłości." A zatem jest to pamięć czegoś lub o czymś,
co może być dostępne w sile emocjonalnych przeżyć jedynie tej osobie,
która stała się ich niepowtarzalnym nośnikiem. Różnica w identyfikacji
Galicji między Brixem a Zielińskim sprowadza się do siły aktywowania najważniejszej
z warstw struktury tożsamościowej, którą znawcy przedmiotu określają jako
biologiczno-fizjologiczną stanowiącą podłoże dla wszelkich utrwaleń pierwszych
świadomych przeżyć uczuciowych. Brix lubi Galicję, zaś autor Powrotu"
ją miłuje.
Jakież tedy są te galicyjskie obrazy Zielińskiego? To przede wszystkim
ojciec i jego opowieści o cesarzu z Wiednia i żywość dziecięcych doznań.
Jako chłopiec myłem twarz w bystrych, kryształowo świeżych wodach Prutu
i Czeremoszu. Dziesiątki lat minęły od tego czasu, a ja wciąż czuję odurzający,
orzeźwiający zapach owych rzek. Serce bije mi szybciej, kiedy wspomnienia
odtwarzają nieporównywalny z innymi urok huculskiej dziewczyny."
Fizyczność kontaktu z naturą, jej smakowanie określi sposób wartościowania
świata przez Zielińskiego do końca jego dni. Zaś pierwsza świadomość oceny
w różnicy płci stanie się wykładnią najtrwalszych motywacji życiowych
związanych w przypadku mężczyzny - z kobietą, czyli z najcudowniejszą
mrocznością jego emocjonalnej teleologii, którą Freud określił jako Id.
Jakież tedy walory miały owe panny, że warto było z nimi wiązać swoje
wspomnienia i nawet w jesieni lat z bezwzględnym przekonaniem twierdzić,
że jest się Galicjaninem? Wszystko (inne) nie interesuje cię w gruncie
rzeczy ani trochę, bo twoje zmysły pochłaniają gibkość jej ciała, zadziwiającą
karnację twarzy, gorejące, czarne oczy i usta tak czerwone, jakby wyrzeźbione
z najprawdziwszego koralu. Nie na darmo śpiewano w Kołomyi: Ť Wyszoł Hucuł
na Huculku, taj ne chocze zli-sty...ť". Ot, i cała tajemnica: wyidealizowane
piękno do granic bolesnej pożądliwości. Jeżeli Emil Brix czytał opowieści
Józefa Rotha, Stanisława Yincenza czy Adama Zielińskiego, trudno się dziwić,
że choć osobiście nie doświadczył czym była Galicja, to potrafił ją serdecznie
polubić.
W przypadku Zielińskiego jednakże, aby w wieku dojrzale męskim zidentyfikować
siebie z krainą, wyodrębnioną sztucznie, jako twór porozbiorowy Polski,
i nie istniejącą od dziesiątków lat, trzeba mieć ku temu jeszcze kilka
ważniejszych powodów.
Wymieniłbym tutaj trzy elementy wyznaczające tego rodzaju identyfikację:
emocje przeżyć dzieciństwa, idealizowany walor urody miejsca dorastania
i trudy wędrówek w poszukiwaniu domu. I dorzuciłbym do tej podstawowej
triady jeszcze dwie konfliktowe determinanty wzmacniające potrzebę określenia
swojej tożsamości: rolę osoby znaczącej i traumatyczne przeżycia.
Adam Zieliński w swojej nieustającej ucieczce z ojczyzny dzieciństwa zajmowanej
przez bezlitosnych wrogów, którzy wymordowali jego najbliższych, przez
Lwów, Kraków, dociera do Wiednia, gdzie zdawać by się mogło wreszcie odnajduje
bezpieczne miejsce, drugą ojczyznę, która zapewnia mu wszystko, czego
silny, odważny mężczyzna o wybitnych walorach intelektualnych, potrzebuje
do szczęścia: pozycję, wykształcenie, pieniądze i wielką przygodę życia.
Zielińskiego jednakże nie jest w stanie zadowolić mała stabilizacja. Skoro
cały świat stoi przed nim otworem, a jego nowa ojczyzna stawia mu bezwzględne
wymagania, on podejmuje wyzwanie: jedzie na Bałkany, do Chin, Singapuru,
Hong-Kongu, Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej i odnosi wielki sukces
życiowy. W Austrii staje się postacią znaczącą, wpływową. Sypią się zaszczyt.
Ale autorowi Garbatego świata" to nie wystarcza... Człowiekowi w
drodze, piechurowi zostanie niepokój wędrówki nawet wówczas, gdy sił witalnych
starczy mu zaledwie na tyle, by z trudem przejść z domu do ulubionej kawiarni
na małą czarną. Albowiem póki pisać można świat jest spotkaniem w pielgrzymce
do własnej ojczyzny, która przecież jest tym, co nosisz w sobie...
Cała ta wędrówka znalazła się na kartach licznych książek autora Cichego
Dunaju". Z ich lektury wyłania się obraz Zielińskiego pisarza niezmordowanie,
wręcz mozolnie formułującego swoje przesłanie do świata o potrzebę tolerancji
w duchu ekumenizmu, pięknego różnienia się między sobą, i walczącego o
dobre człowieczeństwo, o prawo do bycia osobą ludzką w przekraczaniu samego
siebie i własnych granic, by dać innym najlepszą cząstkę siebie.
Skąd takie potrzeby? Jak mają się one do galicyjskiej tożsamości Zielińskiego.
Powiedzmy sobie od razu, że Galicja autora Garbatego świata" to
coś w rodzaju Arkadii. Nie jest to jednakże kraina w pełni idylliczna,
bardziej się jawi ona jako schronienie, wymarzona kryjówka przed napastliwością
całej reszty świata. Zieliński jak żaden inny pisarz o polskich korzeniach
przedstawia światu semiotyczny zakres znaczenia podstawowego pojęcia decydującego
o naszej tożsamości łączącej to, co jest pomiędzy moim a ich w nierozłącznej
ciągłości. Mówimy tu bowiem o wychowaniu. Piękną wykładnię tego zjawiska
dał w swoich rozważaniach Janusz Korczak. W polskim słowie wychowanie"
jak w żadnym innym mieści się to wszystko, co kształtowało nas przez wieki
i co my sami stworzyliśmy. Nikt też bowiem tego tak emocjonalnie nie doświadczył
w Polsce jak ludzie dawnego pogranicza wschodniego, zwanego też kresami.
Wychowywać bowiem w języku polskim to tyle, co uchronić, schować, ustrzec
przed wrogiem, przed wszelkim złem. Nie jest to w żadnym razie francuskie
1'education, ale od czegoś trzeba zacząć. Nie jest to też rosyjskie wospitat',
które schodzi do podstaw ludzkiej egzystencji, do nakarmienia dziecka.
Galicja Zielińskiego stanowi dla niego bez wątpienia arkadyczne schronienie,
ale jednocześnie stała się intelektualnym identyfikatorem, kartą, którą
można wygrać ciekawość świata, znakiem ciągłości w wędrówce do miasta
dobrego cesarza, ale jest także krainą grobów, gdzie spoczywają jego najbliżsi
bestialsko pomordowani. Bywa bowiem i tak, o czym Zieliński napisał w
jednym ze swoich opowiadań, że człowiek bez mogił swoich przodków staje
się nikim, przestaje figurować w rejestrze żywych tego świata. Nawet gdyby
chciał wykrzyczeć swój ból, to jego larum staje się jedynie miliardową
cząstką fali wibrującej w kosmosie, w której nie odbije się sens istnienia
pozbawionej przeszłości osoby ludzkiej. Można nie wiedzieć, co skłoniło
Boga do stworzenia naszych pierwszych rodziców, ale miejsce gdzie została
usypana mogiła ojca trzeba znać! Gdyby nie było owych miejsc pochówku,
kto wie, czy autor Hołobutowa" nie powiedziałby o sobie któregoś
dnia: Jestem wiedeńczykiem". Nie powie jednak już tego nigdy, albowiem
osadem położyła się w jego świadomości między innymi wiedza, że wiedeńczycy
brali czynny udział w mordowaniu jego bliskich.
W stwierdzeniu, że miejsce narodzin wyciska piętno na naszej tożsamości,
co jak wiadomo jest pewnym skrótem myślowym, to jego wartość i sens ujawniają
się w pełni dopiero wówczas, jeśli ktoś dla nas znaczący - przewodnik,
autorytet, człowiek przez nas kochany ponad wszelką miarę zakochania -
wskaże nam, albo jeszcze lepiej rozszyfruje, symbolikę i tajemnice, które
w sobie owo miejsce skrywa. Taką osobą dla Adama Zielińskiego był jego
ojciec. To właśnie on wniósł w życie syna schedę galicyjskości, wszak
przecież żył jeszcze w czasie poddaństwa wobec dobrego cesarza z Wiednia.
Był człowiekiem światłym i zamożnym, szanowanym i poważanym. Należał do
tej spolonizowanej inteligencji żydowskiej, która zachowała w pamięci,
czyli we własnej tożsamości grupowej, zrozumienie dla spuścizny przodków,
ale z jednoczesną identyfikacją w odniesieniu do wszystkiego, co ukształtowało
ich polskość. Takich rodzin w Polsce są tysiące. A ich wkład w kulturę,
w całej różnorodności jej dziedzin, jest ogromny i niekwestionowany.
W prozie Zielińskiego pojawiają się bohaterowie, którzy ujawniają swoje
żydowskie korzenie, ale mimo to nie mają żadnego kłopotu z tym wszystkim,
co składa się na ich tożsamość. W istocie są to Polacy, wygnańcy, uchodźcy,
emigranci z typową etykietką kozła ofiarnego. Chociaż posiadają wręcz
klasyczne cechy innowierców. Boć przecież w istocie są owymi odmieńcami
ogromnie wygodnymi dla tych, którzy po ich plecach dochodzili do władzy
i załatwiali wszelkie interesy własne. To niewątpliwie zostawia piętno,
zadrę, kolec w sercu. Nie sprzyja to też w nazwaniu siebie Polakiem, choć
w istocie całe wyposażenie kulturowe i myślowe, jakie się otrzymało jest
na wskroś polskie z pełnym bagażem przywar i zalet.
Nie można też nazwać siebie Żydem, boć przecież z tego żydostwa krwi została
świadomość genetyki oraz genezy o pochodzeniu i przynależności do wielkiego
narodu. Coś z tym fantem mogą zrobić wnukowie Adama Zielińskiego, choć
i w to wątpię, ale na pewno nie on sam, choćby dlatego, że stał się już
pisarzem jednego Zaś w całym przebiegu tego procesu najbardziej liczy
się kontekst przeżywanego miejsca, czyli czas zdarzeń dziejących się w
określonej, bezpiecznej przestrzeni...
Dziecko nim się oddali od matki, najpierw musi przeżyć z nią czas właściwy
dla całego pokolenia. To decyduje o prawidłowym rozwoju własnej identyfikacji.
Zie-lińskiemu nie było danym przeżyć z rodzicami okresu dorastania w całości,
ale ekspresja stwierdzeń jego ojca - owych sentencji życiowych - była
tak duża, iż musiała mu starczyć (i starczyła) za wszelkie doznania opiekuńczej
miłości obojga ro dzi-cieli. I właśnie ta identyfikacja z ojcem, zawarta
w przesłaniu o wadze nauki i poznania świata, kto wie, czy nie uchroniła
autora Powrotu" przed życiową i twórczą impotencją. W każdym razie
co by o Zielińskim nie powiedzieć, to jedno przyznać mu trzeba, że jest
niezwykle płodnym twórcą i wielce utalentowanym pisarzem. (Osobiście znam
niewielu prozaików, którzy z tak niebywała łatwością potrafią konstruować
fabułę opowieści.)
Skoro tak umiejętnie udało się autorowi Niedaleko Wiednia" ominąć
wszelkie rafy czyhające na niego, a mogące zaburzyć jego stan świadomej
poczytalności, to wziąwszy wszystkim co się składa na naturalną ciekawość,
pomijając wyimkowe wyjaśnienia, należy sobie ponownie zadać pytanie: dlaczego
Adam Zieliński przeżywszy w Wiedniu niemal prawie pół wieku, nie może
powiedzieć o sobie, że jest wiedeńczykiem, bodaj w jakiejś części?
Można by odpowiedzieć po prostu, że mężczyzna w 28. roku życia, bo w takim
właśnie wieku Zieliński przyjechał do Wiednia wraz z żoną i synem, jest
na tyle ukształtowaną osobowością, że radykalne zmiany w identyfikacji
swojego wizerunku są bardzo mało prawdopodobne, co nie znaczy, że niemożliwe.
Faktem jednakowoż jest, że w prozie autora Cichego Dunaju" czytelnik
nie znajdzie relacji związanych bodaj z próbą tożsamościowej transformacji.
Na stronach książek Zie-lińskiego pojawia się natomiast cała problematyka
właściwa dla procesu adaptacji emigranta w obcych mu warunkach. Niemniej
w całym tym opisywaniu cudzoziemcy bohaterowie autora Powrotu" zachowują
swoją narodową tożsamość praktycznie w stanie nienaruszalnym, a ich asymilacja
w nowej ojczyźnie jest jedynie powierzchowna i sprowadza się do respektowania
formalnych i uniwersalnych norm współistnienia. Dlatego jeszcze raz w
tym miejscu godzi się powtórzyć, że dla bohaterów Zielińskiego ojczyzna
jest tym, co noszą w sobie.
Rzecz o tyle ciekawa, że autor Twarzy" doskonale opanował język
niemiecki, jak mało który Austriak poznał kulturę i historię swojej nowej
ojczyzny, wręcz perfekcyjnie posługuje się niuansami obyczajowymi właściwymi
dla stosunków mieszczących się w stylu bycia obywateli stolicy Austrii,
a jednak mimo to nigdy nie nazwał siebie wiedeńczykiem. W naddunajskim
kraju dostąpił niemal wszystkich zaszczytów. W jego gościnnym domu bywają
najznamienitsi mężowie i dostojnicy Austrii, którzy nie szczędzą mu komplementów
i hołdów przynależnych tylko tym, którzy mają wielkie zasługi dla starego
grodu. Ci zacni ludzie przychodzą również do niego po radę, niczym do
wybitnego znawcy Wiednia, którym jest w istocie. A jednak mimo to, Zieliński
nie powie o sobie: jestem wiedeńczykiem. Rzec by można, że jest to zachowanie
w jakieś mierze urazowe, nacechowane ową rafy czyhające na niego, a mogące
zaburzyć jego stan świadomej poczytalności, to wziąwszy wszystkim co się
składa na naturalną ciekawość, pomijając wyimkowe wyjaśnienia, należy
sobie ponownie zadać pytanie: dlaczego Adam Zieliński przeżywszy w Wiedniu
niemal prawie pół wieku, nie może powiedzieć o sobie, że jest wiedeńczykiem,
bodaj w jakiejś części?
Można by odpowiedzieć po prostu, że mężczyzna w 28. roku życia, bo w takim
właśnie wieku Zieliński przyjechał do Wiednia wraz z żoną i synem, jest
na tyle ukształtowaną osobowością, że radykalne zmiany w identyfikacji
swojego wizerunku są bardzo mało prawdopodobne, co nie znaczy, że niemożliwe.
Faktem jednakowoż jest, że w prozie autora Cichego Dunaju" czytelnik
nie znajdzie relacji związanych bodaj z próbą tożsamościowej transformacji.
Na stronach książek Zie-lińskiego pojawia się natomiast cała problematyka
właściwa dla procesu adaptacji emigranta w obcych mu warunkach. Niemniej
w całym tym opisywaniu cudzoziemcy bohaterowie autora Powrotu" zachowują
swoją narodową tożsamość praktycznie w stanie nienaruszalnym, a ich asymilacja
w nowej ojczyźnie jest jedynie powierzchowna i sprowadza się do respektowania
formalnych i uniwersalnych norm współistnienia. Dlatego jeszcze raz w
tym miejscu godzi się powtórzyć, że dla bohaterów Zielińskiego ojczyzna
jest tym, co noszą w sobie.
Rzecz o tyle ciekawa, że autor Twarzy" doskonale opanował język
niemiecki, jak mało który Austriak poznał kulturę i historię swojej nowej
ojczyzny, wręcz perfekcyjnie posługuje się niuansami obyczajowymi właściwymi
dla stosunków mieszczących się w stylu bycia obywateli stolicy Austrii,
a jednak mimo to nigdy nie nazwał siebie wiedeńczykiem. W naddunajskim
kraju dostąpił niemal wszystkich zaszczytów. W jego gościnnym domu bywają
najznamienitsi mężowie i dostojnicy Austrii, którzy nie szczędzą mu komplementów
i hołdów przynależnych tylko tym, którzy mają wielkie zasługi dla starego
grodu. Ci zacni ludzie przychodzą również do niego po radę, niczym do
wybitnego znawcy Wiednia, którym jest w istocie. A jednak mimo to, Zieliński
nie powie o sobie: jestem wiedeńczykiem. Rzec by można, że jest to zachowanie
w jakieś mierze urazowe, nacechowane ową traumą wyniesioną z dzieciństwa.
Ale czy tylko? W swoich książkach, ustami bohaterów, Zieliński mówi do
obywateli Austrii: wybaczyłem swoim wrogom na tyle, by żyć pośród nich,
szanuję ich przekonania, z wieloma się zaprzyjaźniłem, ukochałem każdy
zakątek ich pięknego miasta, które stało się również moim, ale to wszystko
za mało, by nazwać się ich imieniem. Podjąłem także pokojową walkę z nimi,
mówi Zieliński, o to wszystko, co się składa na tolerancję, ale mój ekumenizm
jest rozumny, przecież wiem, że piąte przykazanie na razie pozostaje niebiańską
utopią.
Można by zatem jeszcze raz powrócić do passusu zapisanego na początku
niniejszych rozważań, a dotyczącego różnicy w rozpoznawaniu Galicji przez
Emila Brixa i Adama Zielińskimego. Choć w tym przypadku przedmiotem identyfikującego
odniesienia jest naddunajska stolica. I tak, jak uprzednio rzecz ponownie
sprowadza się do siły aktywowania najważniejszej z warstw struktury tożsamościowej,
którą psycholodzy określają jako biologiczno-flzjologiczną, będącą podłożem
dla wszelkich utrwaleń pierwszych świadomych przeżyć uczuciowych. Tym
razem to o twórcy Powrotu" można powiedzieć, że lubi Wiedeń, zaś
o jego przyjacielu, Emilu Brixie, wysokim urzędniku w austriackim rządzie,
że go po prostu miłuje. Pełną odpowiedź na pytanie, dlaczego nie uważam
się za wiedeńczyka, Adam Zieliński daje w swojej najnowszej powieści właśnie
zatytułowanej Wiedeńczycy". Autor Garbatego świata" stawia
ostro sformułowaną tezę, że europejski faszyzm, z niezmienną tendencją
do odnowy, narodził się nie gdzie indziej tylko w Wiedniu, a konkretnie
w wiedeńskich winiarniach, heurigerach. Galeria postaci jaka przewija
się przez tą książkę nie pozostawia czytelnikowi cienia wątpliwości, że
heurigerowcy to ludzie ksobni, interesowni, wyrachowani, przedkładający
swoje własne i narodowościowe racje ponad wszelkie inne, że jednocześnie
są to ludzie realizujący swoje zamysły z ogromnym perfekcjonizmem, niestety,
ich głęboko zakodowana nieufność wobec obcych, czyni z nich osobników
wysoce nietolerancyj-nych. Ci mili ludzie, spotykający się w wiedeńskich
winiarniach, nie mogą się obejść bez spiskowej teorii dziejów i budowania
obrony przeciwko tym obcym, którzy ją stworzyli. Przy czym z knowań heurigerowców,
tak na dobrą sprawę, wynika dokładnie coś przeciwnego: wykorzystują oni
rzekomy spisek innych, by uzasadnić swoje knowania. Oczywiście, wszystko
w imię wyższej racji stanu, jakim może być tylko dobro ojczyzny, Austrii.
A jest to przecież państwo wzorcowe, które może być przykładem dla obecnego
i przyszłego porządku w Europie.
W relacji powieściowej Zielińskiego jawi się niezwykle groźny obraz mieszkańca
stolicy Austrii, który jak wszystko, co przedstawione w barwach nadmiernie
ostrych może wzbudzić zastrzeżenia. Jednakże autor Wiedeńczyków"
mając na względzie owe zarzuty wprowadza w toku całego przebiegu akcji
czujnego narratora, któremu powierza rolę osoby monitorującej heurigerowców.
Trudno byłoby nazwać tę postać, noszącą nazwisko Helmut Kreuz, bohaterem
pozytywnym, wzbudzającym sympatię, o wiele bowiem serdecznym jest drugi
nadzorca", Paweł Dorst, ale przynajmniej obaj oni należą do tego
odłamu wiedeńczyków, którzy jeszcze nie ulegli spiskowej teorii dziejów.
Niemniej wcale to nie znaczy, że nie zmienią oni zdania już jutro, czy
pojutrze...
Jasnym tedy się staje, że jeżeli bodaj w części Zieliński, obywatel Wiednia,
identyfikuje się z opowieścią stworzoną przez Zielińskiego, pisarza, to
trudno w takim przypadku mówić o rozdwojeniu ich tożsamości. Autor Garbatego
świata" nie może powiedzieć o sobie: Jestem wiedeńczykiem",
i dlaczego z taką mocą powtarza: Jestem Galicjaninem".
Inną zaś kwestią jest - choć mieszczącą się w hierarchii cech wyznaczających
tożsamość autora Cichego Dunaju", rzecz bowiem dotyczy ujawniania
zachowań właściwych dla wzajemnej tolerancji - czy wiedeńczycy wybaczą
Zielińskiemu ów wielce krytyczny wizerunek jaki był im stworzył, co więcej
- uznają, zaakceptują i poczynią w tym względzie stosowne refleksje. Co
by o tym jednakże nie powiedzieć, z całą pewnością będzie to doskonały
test dla obydwu stron w odpowiedzi napytania: kim jestem, kim jesteśmy
|