Sylwester
Marynowicz
NOWE
STUDIA - LODOMERIANA
Grono
krakowskich naukowców i krytyków musi mieć dla Profesora Adama Zielińskiego
dużą estymę, skoro zechciało dedykować mu swoją ostatnią książkę z wymyślonym
przez prof. Stanisława Grodziskiego tytułem Studia Lodomeriana. Dzieło
ukazało się nakładem oficyny MCDN.
Redaktorzy, Karolina Grodziska i Grzegorz Nieć, we wstępie do tegoż opracowania
napisali, że półwiecze nieobecności Adama Zielińskiego w dawnej Galicji,
i o czym nie wolno zapominać, Lodomerii, to wystarczający powód do czynienia
honorów komuś, kto na nie zasługuje.
Mimo stałego pobytu w Wiedniu, Adam Zieliński jest na stałe wpisany w
skład osobowy tzw. Stolika Profesorskiego, który działa od lat w krakowskim
Grand Hotelu. Ot, swoista atrakcja i fenomen tego jedynego w swoim rodzaju
miejsca na Ziemi. Nie przychodzą bowiem tutaj sławni naukowcy krakowskich
uczelni po to jedynie, by wypić małą czarną, ale w dużej mierze dlatego,
aby w sprzyjających warunkach gościnnej kawiarni wytyczyć, zarysować niepospolity
program badań naukowych. A sporów przy tej okazji, aż nad to.
Studia Lodomeriana są tylko małą cząstką unaocznieniem tego, co zaprząta
głowy wybitnych naukowców. Zawiera tedy to dziełko materiały ciężkiego
kalibru, jakimi są typowe traktaty akademickie, ale są też i te lżejsze,
jak esej, czy nawet felieton naukowy.
Na ową książkę, o wielce prowokacyjnym tytule, złożyło się czternaście
opracowań naukowych autorstwa Stanisława Dziedzica, Karoliny Grodziskiej,
Ireny Homoli-Skąpskiej, Feliksa Kiryka, Feliksa Kokocińskiego, Aleksandra
Krawczuka, Grzegorza Niecia, Ireny Paczyńskiej, Antoniego Podrazy, Tadeusza
Skoczka, Wacława Waleckiego, Stanisława Waltosia i Mariana Zgórniaka.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że każdy z czytelników znajdzie w
tej książce taki jej fragment, który sprawi mu wiele satysfakcji.
Kilka opracowań zawartych w Studia Lodomeriana zaciekawiło mnie szczególnie.
Choć przecież na mój wybór mają wpływ czysto subiektywne zainteresowania.
Z ogromnym zaciekawianiem przeczytałem tedy dywagacje prof. Aleksandra
Krawczuka o tolerancji i fanatyzmie. Temat zresztą niezmiennie aktualny
i na czasie. Jak się okazuje, nie do końca uświadamiałem sobie zdumiewającą
zależność pomiędzy tolerancją i fanatyzmem. A jest to relacja, można by
rzec, odwrotnie proporcjonalna: im większy fanatyzm, tym mniejsza tolerancja.
Wątpliwe zatem staja się hasła o wyrozumiałości w ustach opętańców i obłudnych
graczy politycznych. Owi "świątynni" ludzie, przekonani o swoim
zbliżeniu się do sacrum, czyli "fanaticus", są skłonni do demonstracyjnych,
wręcz orgiastycznych zachowań; co bez wątpienia wynika z ich przekonania
o słuszności świętego pieniactwa nacechowanego zasadą, że cel uświęci
każdy skandal i agresję. Nic dodać, nic ująć. Aby zachować czujność wobec
"ludzi świątynnych", którzy swoimi decyzjami czynią zło i przyczyniają
cierpienia światu, trzeba nam w pamięć wpisać na stałe zasadę oceny zależności
między tolerancja i fanatyzmem.
Z kolei prof. Stanisław Waltoś zwrócił moja uwagę na rzecz, która właściwie
w ogóle nie funkcjonowała w mojej świadomości, czyli na to, że prawo i
sprawiedliwość są uzależnione od obyczajowości i mody. Dotyczy to zarówno
specyfiki ubioru "sprawiedliwych", budowli, w których urzędują,
jak i wystroju wnętrz, gdzie sędziowie udzielają skazanym upomnień, przygan,
reprymend i obwieszczają całemu światu kary. Jeśli do tego doda się rytuał
zachowań głównych artystów owego spektaklu, to mamy do czynienia, jak
pisze Stanisław Waltoś, z nie udawanym teatrem. Co prawda zapewne najtrudniej
uwierzyć podejrzanemu, oskarżonemu czy skazanemu w to, że chwilowo miast
statysty powierza mu się główną rolę w tej sztuce rozpisanej niekiedy
na sześciu aktorów. Niemniej faktem jest również to, że obecnie do sądów
tysiące ludzi zwykło przychodzić jak do teatru. Co więcej, dzięki telewizji
tego rodzaju "spektakle" cieszą się coraz większym wzięciem,
niczym rzymskie areny cyrkowe czy średniowieczne palenia czarownic.
Bywa, że od czasu do czasu, drogi Adam Zielińskiego i moje zbiegają się.
Rok temu byliśmy obaj we Lwowie, a nawet w Stryju i Drohobyczu. Lwów jednakże
pozostał w naszej pamięci miastem zapisanym najtrwalej. Ale co właściwie
wiem o dawnej galicyjskiej metropolii? Co nieco, ale na pewno nie tyle,
co prof. Antoni Podraza, lwowianin, student Uniwersytetu Jana Kazimierza,
i to w czasie, kiedy nastąpił pierwszy dyktat sowiecki. Gdyby nie zapiski
Profesora, moja wiedza na ten temat byłaby niewspółmiernie uboższa. To
ciekawe: jak sobie radzili i radzą młodzi ludzi z problemami światopoglądowymi
w warunkach dotkliwego konfliktu? Dawniej i teraz. Ktoś taki, jak Antoni
Podraza, znakomity naukowiec, jako jeden z pierwszych "wszedł na
linię ognia", gdzie starły się dwa systemy wartości ciążące do dzisiaj
na postawach Polaków. Pierwszy - konserwatywno-nacjonalistyczny z drugim
- reżimowo-internacjonalistycznym. Jak można było żyć, posługując się
tymi dwiema skalami mierzącymi dążenia ludzkie? Wspomnienia Antoniego
Podrazy znakomicie ten fenomen przedstawiają.
Znajduje się także w Studia Lodomeriana opracowanie, które przeczytałem
z równie dużym zainteresowaniem, jak pozostałe. Chodzi tu o artykuł Karoliny
Grodziskiej poświęcony osobie i twórczości Stanisława Jachowicza. Autorka,
która, z wielkim upodobaniem i pasją, zajęła się analizą dorobku twórcy
"Bajek i powieści", z pewna nutą smutku zauważa, że Jachowicz
nawet w 150 lecie swego odejścia z tego "padołu łez" nie doczeka
się wznowienia swojej twórczości. Czyżby dla potomnych tenże autor był
pisarzem zbyt małego formatu? I co właściwie wiedzą o nim Polacy? Ciekawe.
Bardzo ciekawe. O Jachowiczu można powiedzieć, że Polonusy nie znają go
z imienia i nazwiska, ale powszechnie cytują i to od małego. Kto bowiem
nie zna bajeczki-wierszyka "Pan Kotek był chory i leżał w łóżeczku",
kto nie przytacza "obrazu nędzy i rozpaczy" czy najsławniejszego
czterowiersza: "Cudze chwalicie/ Swego nie znacie,/ Sami nie wiecie/
Co posiadacie."
Przypominają się w tym miejscu ogromne ubolewania Melchiora Wańkowicza,
który głęboko był przekonany, że autor żyje w świadomości narodu tylko
o tyle, o ile powtarzane są jego słowa jak porzekadła. Autorowi "Ziela
na kraterze" udało się to tylko w jednym przypadku i to raczej wątpliwym:
"Cukier krzepi", do której to "mądrości" lud dodał
- "Wódka jeszcze lepiej". Jakież tedy są stosowane miary nieśmiertelności
obydwu twórców? (Jachowicz górą!) Nie mówiąc już o wielu, wielu innych
pisarzach uchodzących za równie znakomitych, acz przecież całkiem zapomnianych.
I kiedy się oni "odradzają"? Jak wiadomo, jest to kwestią czasów
przyzwalających na cytaty i porzekadła pozostawione narodowi w spadku
przez wszelkiego autoramentu artystów.
Mając na względzie Stanisława Jachowicza, noszę w sobie przeświadczenie,
że Adam Zieliński, któremu Studia Lodomeriana zostały dedykowane, życzyłby
sobie - nie szczędząc obecnie zachęt ze swojej strony - aby któregoś dnia
ktoś taki, jak Karolina Grodziska, zechciał poświęcić mu równie ciekawą
analizę dotycząca "złotych myśli" zawartych w jego twórczości.
Czego mu oczywiście serdecznie życzę.
|