Moje sześć groszy- Salon Literacki - 2002, ISBN-83-88383-41-8

Twórczość literacka - co to takiego?
Twórczość literacka to systematyczne zmaganie się co najmniej z dwoma trudnościami: z niedoskonałością języka oraz z problemami światopoglądowymi. O wielu pisarzach panuje wręcz haniebna opinia, że umiejętnie, "oportunistycznie i koniunkturalnie", dostosowują się oni do każdorazowej społecznej rzeczywistości, do współcześnie panujących opinii i poglądów. Takie doraźne "pisarstwo", o ile to w ogóle można nazwać "pisarstwem", implikuje postawę "niewychylania się". Być może, iż niektórzy z owych "twórców" uprawiając pisarstwo serwilistyczne, czynią tak z prozaicznych finansowych względów. Traktują oni swoje teksty, jak się zwykło traktować towar codziennego użytku... jak piekarz swoje bułki czy rzeźnik mięso...W takich wypadkach mamy do czynienia z wyrobnikami, a nie z autentycznymi twórcami i niczego w tym względzie nie zmieni fakt, że tu czy tam udaje im się opublikować nawet formalnie zręczny tekst, bo Bozia dała talent pisania. Zastrzegam się: rozumiem aż nazbyt dobrze, iż pisarz musi zarabiać, jak wszyscy, na chleb codzienny - ale jeśli pisze tylko po to, aby zarabiać na ten chleb, rezygnując przy tym ze swej własnej postawy światopoglądowej, jeśli nie stać go na jakąś społeczną wizję, to jest wyrobnikiem, a nie pisarzem!Oskar Wilde głosił, że pisarstwo to przeznaczenie. Znana jest anegdota o tym, iż kiedy zapytano go o dziesięć najlepszych książek świata, odpowiedział: "Znam tylko trzy, bo na razie tylko trzy książki napisałem". Trzeba mieć talent i pewność siebie Oskara Wilde'a, żeby w ten sposób swoje pisarstwo przedstawiać. Śmiem twierdzić, że pisarz, który jest ze swego tekstu zadowolony, oszukuje siebie. Im bardziej jest on za swoje słowo odpowiedzialny, tym bardziej powinien być przecież wobec siebie krytyczny, zwłaszcza, że nigdy nie osiągnie idealnego stanu swojego pisarstwa. Sądzę, że pisarzy - myślę teraz o tych, którzy odrzucili takie trendy jak modernizm czy postmodernizm, bo czego wyznawcy tych trendów pragną, nie potrafię choćby intuicyjnie odgadnąć - powinna cechować skrajna bezkompromisowość w traktowaniu współczesności oraz umiejętność formułowania swych tekstów w bardzo komunikatywnej formie, aby łatwiej trafić "pod strzechy". Każdy pisarz widzi się w swych snach jako bohater w Stadthuskaellaren w Sztokholmie, gdzie Lars-Goran Andersson, szef 25 kucharzy oraz 218 kelnerów wita go na przyjęciu wydanym przez Komitet Nagrody Nobla, przyznanej właśnie j emu, rzeczonemu autorowi. Dokładnie 1346 gości powstanie, aby jemu, nowemu laureatowi, zgotować standing ovation. Takie marzenia bardzo rzadko spełniają się w rzeczywistości. O wiele częściej pisarza czeka krytyka wszelakich specjalistów od spraw literatury, jakże często wielce polemiczna, za to przeważnie dotkliwie bezlitosna. I dobrze, że tak się dzieje, bo mało jest tak odpowiedzialnych ról w naszej współczesności, jak właśnie rola pisarza, z której ten powinien się skrupulatnie rozliczać, bo słowo pisane ma, albo może mieć, siłę eksplozji. Niech mi będzie wolno w tym miejscu przytoczyć rozmowę między Konfucjuszem a jego uczniem, która mój punkt widzenia na tę kwestię czyni zasadnym. Do Konfucjusza zgłasza się jego uczeń Tse Kung i pyta: Mistrzu, jak należy ocenić człowieka, którego wszyscy chwalą? Nie jest to dobrze dla tego człowieka - brzmiała odpowiedź. Wobec tego jak należy ocenić tego, którego wszyscy nienawidzą? I to nie jest dobrze! Najlepiej byłoby, gdyby mądrzy ludzie owego człowieka chwalili, a głupi nienawidzili i ganili. Tylko pokorna skromność autora pozwoli mu na permanentną dyskusję z jego czytelnikami, dyskusję z której zrodzą się nowe ważne doświadczenia, poglądy, idee, twórcze marzenia i życzenia, opozycyjne punkty widzenia albo entuzjastyczny podziw... Każdy z nas, autorów - ale już na pewno ci z nas, którzy czują ciążącą na nas odpowiedzialność za stworzony tekst - zazwyczaj cierpi na swoiste fobie. Co mnie osobiście, na przykład, niepokoi, to zapominanie własnej historii i historycznych doświadczeń. Czy naprawdę nie istnieje pamięć zbiorowa? Kiedy zwiedzałem Yerdun, opowiedziano mi, że spoczywaj ą tam prochy ponad 2 milionów żołnierzy pierwszej wojny światowej. Wielu z nich zginęło w męczarniach, jako że właśnie pod Yerdun zastosowano po raz pierwszy w historii gazy trujące. A więc ponad 2 miliony grobów, a przeciętna wieku pochowanych tu zabitych wynosi niewiele ponad 20 lat. Mimo tego, dokładnie w 22 lata po bitwie pod Ver-dun, Hitler nakazał swoim agresywnym wojskom maszerowanie na Francję i Belgię, właśnie przez tę miejscowość, chyba tylko po to, aby z jednej strony udowodnić światu, że życie ludzkie - 2 lub 3 miliony istnień - zupełnie się nie liczy, z drugiej strony, aby zademonstrować, że narody nie mają pamięci historycznej, zgadzając się na nowe zbrojne konflikty i -jeśli wódz je do tego pobudzi - zgodzą się bez oporu na udział w nowym konflikcie zbrojnym, gdzie obejmą, jak już tyle razy w przeszłości, zaledwie rolę mięsa armatniego. Podczas drugiej wojny światowej na terenie byłej Jugosławii więcej ofiar padło z rąk sąsiadów, niż z ręki hitlerowskiego okupanta. Ustasze mordowali czetników, czetnicy - mahometan, mahometanie - Słoweńców. Rzezi dokonywano, mordując się nawzajem, ale też tak, że raz po raz wymyślano -jest to naprawdę barbarzyństwo nie do pojęcia - mordowanie w sposób najbardziej okrutny. I co? Pojawił się nagle niejaki Milosevic i od razu pamięć i doświadczenia historyczne Jugosławian rozpłynęły się w bałkańskiej mgle. Nacjonalizm zaćmił ich pamięć historyczną i wszystko co najgorsze w ich historii zaczęło się od nowa, jakby narody bałkańskie nie dysponowały najgorszymi wspomnieniami cierpień wynikających z konfliktów, jakie niosą ze sobą wzajemne nieporozumienia sąsiedzkie. A stosunki polsko-żydowskie? Paru nacjonalistów zakrzyczało cały nadwiślański naród, narzuciło mu antysemickie opinie ze wszystkimi konsekwencjami dla polityki międzynarodowej. W wielu środowiskach żydowskich stawia się po prostu - wbrew oczywistym faktom historycznym - znak równania między antysemitą a Polakiem. W tym obszarze jeszcze długo nie pomoże nawet stawanie na głowie. Albo tyrania Mao Tse Tunga, Poi Pota, wszystkich sowieckich pierwszych sekretarzy? Jak to możliwe, żeby narody, które uczyły się historii, dopuściły do ukształtowania się warunków sprzyjających przechwyceniu nieograniczonej władzy przez tych megalomanów i zbrodniarzy?
Przypomnę w tym miejscu często przeze mnie przywoływanego Hegla, który tę kwestiębardzo trafnie i precyzyjnie określił dewizą "Z historii można nauczyć się tylko jednego, a mianowicie, że niczego z niej nauczyć się nie można!". Stąd prosta droga do wniosku, że dla literatury miałoby wielkie znaczenie przypominanie doświadczeń poszczególnych narodów, a więc przypominanie prawdy z ich historycznych doświadczeń. Ale o jakiej prawdzie trzeba mówić, jako obiektywnie słusznej? Aby znaleźć na to adekwatną odpowiedź, uzgodnijmy najpierw, co rozumiemy pod terminem "literatura" ? Co właściwie określamy tym pojęciem? Fryderyk Schiller w swym liście do Koernera twierdzi: "Sztuka (a wiec i literatura - uwaga moja) to wszystko, co samo sobie stwarza reguły, którym się potem podporządkowuje". Przyznajmy, że brzmi to zaskakująco awangardowe. Ale czy owa definicja uwzględnia odbiorcę-czytelnika, bez którego literatura nie może się przecież obejść? Aby pisać o tym, co przynajmniej w przedstawianym okresie uznaje się za prawdę - przypomnijmy, że będzie ona miała zawsze relatywny charakter - trzeba być odważnym, odznaczać się tym, co nazywamy odwagą. "Odwagą?" Co to znów takiego? Encyklopedia Brockhausa tak definiuje to pojęcie: "Odwaga to tak mocne przeciwstawianie się politycznym naciskom, że animuje ono do akcji albo przeciw dyktatorom albo przeciw reżymom, okupującym ojczyznę". Pozwolę sobie jednak z tą definicją się nie zgodzić. Nie wystarczy przecież, aby pisarz walczył tylko o wolność swojego narodu; musi on także walczyć o wolność każdego pojedynczego człowieka. Naturalnie po winniśmy także zapytać, co oznacza pojęcie "wolność"? Także i tu pozwolę sobie na podkreślenie absolutnej relatywności owego pojęcia. Oznacza ono przecież dla danego środowiska lub danego człowieka coś zupełnie innego, niż dla innego środowiska, dla innego człowieka. Wyraża przecież każdorazowo treść, która tylko pewnemu środowisku, w ściśle określonym czasowo punkcie, i tylko w konkretnej sytuacji politycznej, wydaje się jedyną możliwą alternatywą. Jakże często myślimy tylko w dwóch wymiarach, na co wskazuje w swych tezach Hans Magnus Enzersberger: "Spodziewamy się kosmicznej katastrofy, która wydaje się nam nieunikniona, ale równocześnie podpisujemy z towarzystwem ubezpieczeniowym polisę na życie, płatną za trzydzieści lat..." Relatywność naszego życia polega na założeniu, że jeśli katastrofa się rzeczywiście wydarzy, to nie dotknie ona akurat nas samych i oczywiście naszego towarzystwa ubezpieczeniowego. Nawet najlepsze w danym momencie hasła i wartości noszą w sobie znamiona względności. W tym sensie pytanie: "Jak ważna jest w literaturze osobista odwagapisarza" należałoby inaczej sformułować, a mianowicie: "Czy literatura mogłaby bez osobistej odwagi pisarza w ogóle istnieć?" Myślę, że literatura bez odwagi i zaangażowania autora, bez względu na cenę, którą trzeba za tę odwagą zapłacić, nigdy nie będzie miała szans na stanie się prawdziwą literaturą. Osobista odwaga pisarza to condicio sine qua non tego, aby sprowokować czytelnika do samodzielnego myślenia. I tu dochodzę do kwintesencji całego mojego tekstu: cogito ergo sum. Kartezjusza nie na darmo ochrzczono mianem filozofą Oświecenia.

 

 

Menu