ZAWSZE GARBATY ŚWIAT - Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza - Warszawa-2000, ISBN 83-205-4577-3 Czerwiec 1954. Przyszli do niego w nocy. Piętnaście po drugiej. Ksiądz Kamiński był rozespany i nie rozumiał, o co chodzi. Ani szef grupy - był w cywilnym ubraniu - ani trzej towarzyszący mu milicjanci nie wywołali u niego strachu. Dopiero podsunięty kawałek papieru z dużym nadrukiem "Sądowy nakaz rewizji", wpędził go w panikę. - Nie mam nic do ukrycia, ale dlaczego właśnie u mnie? - Panie poruczniku - tak postanowił zwracać się do szefa grupy - czy nie jest to jakieś nieporozumienie? - Mamy sprawdzić raz jeszcze wszystko? Od początku? Chciałem księdzu oszczędzić zbędnych formalności, ale proszę: urodzony? wiek? imię ojca? Ksiądz rozumie, to rutynowe pytania śledcze. - Róbcie co do was należy - zgadza się Kamiński. - Ale czy to pewne, że panowie jesteście pod właściwym adresem? Dlaczego niby u mnie rewizja? - Zaczynamy więc, chcąc nie chcąc, od formalności. Pańskie nazwisko? - zwrócił się do księdza. - Kamiński. - Imię? - Aleksander. - Zawód? - Emerytowany duchowny. - Urodzony? Inni rozgaszczali się w międzyczasie wygodnie w jego mieszkaniu: papierosy, herbata z termosu, wyjętego ze skórzanej teczki. Kamiński rozglądał się zdumiony po własnym mieszkaniu, kiedy stwierdził, że szukają czegoś nawet wśród niemytych garnków w kuchni. - Miałbym do pana, panie poruczniku, jedno pytanie, oczywiście, jeżeli wolno. Byłoby bardzo uprzejmie z pana strony, gdyby pan na nie odpowiedział. Ale wcale pan nie musi, jeżeli pan nie zechce. - W ogóle nic nie muszę - porucznik mówił z rozdrażnieniem. bo nie znalazł jeszcze tego, czego szukał. - Jeśli ktoś coś musi, obywatelu księże, to tylko wy. Ostrzegam więc, nie utrudniajcie nam wypełniania obowiązków służbowych albo... Albo was każę zamknąć, jak na razie, w klozecie. Kamiński nie zrezygnował: - Dziwię się, że do tej pory nie sprawdziliście mojego znaku rozpoznawczego: wytatuowanego numeru obozowego z Oświęcimia. Mnie, więźnia oświęcimskiego, trudno zastraszyć klozetem. Tam wsadzano mnie ciągle do specjalnej celi. Wie pan, z czego tam była podłoga? Z lodu! I żeby pan już wszystko wiedział, dodam, że powierzchnia tego lodu wynosiła dziewięćdziesiąt na dziewięćdziesiąt centymetrów. Nie leżałem na tym lodzie, stałem na nim czternaście dni. - Mój ojciec też tam był - głos domniemanego porucznika zdradził nieoczekiwane poruszenie. - Ale już stamtąd nie wrócił... |