Adam
Zieliński - Wiedeń
Moik zamiast Roberta Menasse
Artykuł z austriackiej gazety codziennej "Die Presse" - Dodatek
Literacki "Spectrum" z dnia 27.X.2001 (wolne tlumaczenie, dostosowane
do potrzeb polskiego czytelnika).
Skierowane wówczas
do mnie pytanie przewodniczącego uniwersyteckiej komisji egzaminacyjnej
było krótkie i zwięzłe. Od odpowiedzi na to pytanie zależała cała moja
przyszłość, a już na pewno mój dyplom: " Adamie Zieliński, czy
mógłby pan wszystko co się pan jako przyszły dziennikarz w czasie studiów
nauczył na uniwersytecie, wyrazić jednym, jedynym zdaniem?" Odpowiedziałem
bez wahania: "Najważniejsze dla przyszłego dziennikarza jest wpojenie
w siebie zasady, aby w każdej chwili dostrzegać to, co dla społeczeństwa
jest najważniejsze i aby to przedstawić w zrozumiały sposób, przy czym
media, dla których ów dziennikarz pracuje powinny nie tylko informować
ale również umacniać i wychowywać spoleczeństwo w demokracji".
Ta odpowiedź nie zadowoliła mojego egzaminatora: "Zapomniał pan
o czyms najważniejszym - oświadczył - mianowicie o obowiązkach dziennikarza
wobec państwa. Czy nie jest jego świętym obowiązkiem wspieranie w każdej
chwili i w każdej sytuacji - państwa i jego administracji?" Byłem
młody, zuchwały i nie dałem za wygraną. Odpowiedziałem: - Dobry dziennikarz
powinien skupić się na prawdzie i tylko na prawdzie. Strategia i taktyka
w zakresie codziennej polityki to sprawa rządu. Zadaniem dziennikarza
jest tylko jedno: dążenie za wszelką ceną do prawdy". Ta odpowiedź
obowiązuje mnie i moje poczynania jeszcze i dzisiaj i nie wykluczam,
że obecnie jeszcze intensywniej niż wtedy. Ale wobec tego co właściwie
uważam za aktualny, najwiekszy problemy austriacki ? Ani na chwilę nie
zawahałbym się z odpowiedzią: jest to rozdwojenie naszej świadomości,
naszej narodowej identyczności. Powołuję się tu na znane mi fakty historyczne:
żyję na tyle długo nad Dunajem aby przyswoić sobie tysiące obrazów i
dokumentów okresu przed i po okresie Anschlussu i dziś jeszcze bardziej
niż dawniej wątpie, czy Austriacy w 1938 roku naprawdę chcieli zachować
swoją narodową niezawisłość. Jeżeli tak, to dlaczego nawet obecnie -
a przecież od tamtych czasów przeszło ponad sześćdziesiąt lat - wciąż
jeszcze powołują się, kiedy mówią o swoim udziale w wojnie po stronie
Hitlera, na zasadę "spełniania obowiązku" i sławią się "żelaznymi
krzyżami" nadanymi im przez - jak to dziś określają - niemieckiego
"okupanta". Jeżeli on i wszyscy powołują się przy tym na żołnierską
powinność, to wolno chyba zapytać, czy rzekomo "wymuszona"
przysięga do wiernej służby wojskowej i wojnie przeciw prawie całej
Europie, zgodnie z rozkazami i wolą Hitlera, rzeczywiście musiała obowiązywać?
Jeżeli Austriacy byli wtedy faktycznie patriotami, jak to dziś najczęściej
próbują dowodzić, to dlaczego stawiali okupantowi tylko nieznaczny i
chyba, niestety, tylko minimalny, bez jakiegokolwiek strategicznego
znaczenia, opór? Polacy, Jugosłowianie, Grecy, Francuzi i wielu innych
byli, jak to powszechnie wiadomo, bardziej odważni. Jeżeli Austriacy
uważają siebie, zgodnie z forsowaną linią rządową, za pierwszą ofiarę
"narodowego socjalizmu", to dlaczego zaraz po zakończeniu
wojny, kiedy już bez jakichkolwiek trudności można było udowodnić swoje
demokratyczne nastawienie, nie utworzyli jakiegoś wszech-europejskiego
frontu solidarności wszystkich ras, religii i narodów?
Austriacka, rzekoma pogarda wobec przestępstw wobec ludzkości forsowanych
przez nazistów, nie będzie tak długo wiarygodna, jak długo udekorowani
wówczas przez system hitlerowski żołnierze i oficerowie nie oddadzą
demonstracyjnie odznaczeń nadanych im przez Rzeszę za służenie jej pełne
poświęcenia. Może w przypadku, gdybyśmy tak właśnie uczynili, teza o
tym, że jesteśmy "pierwszą ofiarą" hitleryzmu stałaby się
bardziej wiarygodna. Czy spełnianie tzw. "obowiązku" wynikajace
z przysięgi złożonej okupantowi stało się ważniejsze niż miłość do wolnej,
demokratycznej i niepodległej, austriackiej ojczyzny? Czas najwyższy
aby zdobyć się na odwagę i odpowiedzieć sobie na pytanie: czy jesteśmy
tylko obywatelami Austrii umiejętnie tworzącymi mit o "pierwszej
ofierze", (który to mit stanowi dla Austrii i Austriaków niezwykle
wygodne, historyczne alibi), czy też jestesmy narodem cierpiącym na
rozdwojenie świadomości narodowej? To "rozdwojenie" charakteryzuje
nas zdecydowanie za często. Kiedy przebywamy za granicą, cechuje nas
skromność i tylko bardzo rzadko zblazowanie czy też egzaltacja, co powoduje,
ze nas tam się powszechnie poważa i popiera. W stosunku do otoczenia
jesteśmy tolerancyjni, kolor skóry nie uważamy za ważny. Żydów oceniamy
jako doskonałych sąsiadów, zazwyczaj świetnie poinformowanych o aktualnych
wystawach, które warto odwiedzić i o tym jaki pianista gra pojutrze
w Carnegie Hall. Zapytani o antysemityzm w naszej ojczyźnie z zasady
wyrażamy zaskoczenie: - "A co to takiego? Nigdy nie słyszeliśmy..."
Ale od razu po wylądowaniu na lotnisku w Schwechat nakazujemy bagażowemu,
oczywiście hindusowi (ponieważ żaden austriacki obywatel nie wykonywałby
tego zawodu): "ty nosić te walizki!" W oka mgnieniu zachodzi
u nas zasadnicza zmiana: z niewyjaśnionych powodów popadamy w niepoprawny
prowincjonalizm i nagle zapominamy o tym co właśnie nauczyliśmy się
za granicą i jak tam staraliśmy się o poprawną opinię. Oczywiście polskiej
służącej - która podczas naszej nieobecności zajmowała się ofiarnie
naszym mieszkaniem ty-kamy (jesteśmy jej chlebodawcą, więc nam wolno...),
a ponieważ wyładowaliśmy zmęczeni i w złym nastroju obarczamy ją - żeby
się jakoś "wyładować" - najrozmaitszymi zarzutami, zamiast
ją tak miło powitać jak czarną obsługę w Soho, cośmy jeszcze wczoraj
bardzo uważnie praktykowali, przy czym wiemy - nie ma nikogo, kto by
tego nie dostrzegał - że bez tych Polek nie funkcjonowałoby tysiące
austriackich domostw. Bez nich, bez Słowaczek, Węgierek, Bośniaczek
i innych, wiele starszych ludzi zostałoby bez jakiejkolwiek opieki,
bo któraż z Austriaczek zniżyłaby się do roli gosposi, opiekunki, pomocnicy
domowej? Czyż to nie jeden z dowodów na naszą rozdwojoną świadomość?
Już pierwszego wieczoru po powrocie z zagranicy do Wiednia informujemy
naszych tutejszych przyjaciół, że znów jesteśmy w ojczyznie i absolutnie
protestujemy przeciw zwrotowi skonfiskowanego mienia żydowskiego (mowa
jest o konfiskacie, która nastapiła w czasie, podczas którego wykonywaliśmy
przecież" tylko nasz, wynikający z przysięgi oddanej Hitlerowi",
obowiązek). - "Niechaj ci Żydzi wreszcie zostawią nas w spokoju!
Czego od nas w końcu jeszcze chcą? Basta po sześćdziesięciu latach!
Nasza generacja nie ma z tym nic wspólnego". No i wreszcie nasz
ulubiony temat: uszczelnienie granic. "To przecież jedyne rozwiazanie!"
"I dlaczego właściwie - jeśli już wszystkim wolno demonstrować
- zwolennicy Hitlera, jeszcze wciąż liczni i ciągle, chociaż najcześciej
zakamuflowanie meldujący się spoleczenstwu najrozmaitszymi "akcjami",
nie mogliby na przykład przejść z insygniami SS i licznymi sztandarami
wywodzącymi się z tamtego czasu, od Burgtheatru do Stephansdomu? Przecież
mogliby z powodzeniem zaimponować Wiedeńczykom transparentami głoszącymi:
"Już wtedy walczyliśmy przeciw komunizmowi". "I dalej:
co właściwie wyobrażają sobie amerykanie, zarzucając nam antysemityzm
i nie pozwalając na podróż Waldheima do Waszyngtonu? Przecież oni sami
opluwają swoich czarnych współobywateli i w czasie wojny w Wietnamie
zatruli gazem pół tego kraju?" " A Unia Europejska? Oczywiście,
że jesteśmy Europejczykami, ale nie pozwolimy sobie na to, aby Francuzi
cokolwiek nam dyktowali, a jeśli zechcemy im udowodnić jacy jesteśmy,
wyślemy po prostu Karla Moika do Brukseli, aby przekazał politykom Unii
Europejskiej, że nie będziemy "tańczyć tak jak oni zagrają".
Może nawet postawimy veto w sprawie rozszerzenia Unii Europejskiej?
Okres "przejściowy" dla Polaków i innych coś znaczy - to prawda
- ale siedem lat takiego "zamarznięcia" nie wystarczy - siedemdziesiąt
lat byloby lepiej!" No więc znowu mamy rozdwojenie narodowej jaźni:
tylko bardzo nieliczni pozwalają sobie na uwagę, że wielu tym znienawidzonym
obcym, z którymi mamy do czynienia, coś zawdzięczamy. Niektórzy z nich
zaplacili naszemu państwu w formie podatków miliony szylingów, wielu
wzięło i bierze istotny udzial w kulturze, medycynie, nauce, przemyśle...
Ci obcokrajowcy - jeśli wierzyć statystykom - więcej przynoszą Austrii,
niż od niej otrzymują. Tylko w 1998 roku kraj nad Dunajem zainkasował
od nich 26 miliardów szylingów, a wypłacil im zaledwie 19 miliardów.
Kto by o takich drobnostkach jednak dyskutował, zwłaszcza, że to politycznie
nie wydaje się w tej chwili na czasie... Zresztą już w końcu lat 30-
tych Hitler uparcie uczył, że Slowianie to "pod-ludzie" i
że nadają się tylko na silę roboczą. Jeszcze jeden dowód na rozdwojenie
narodowej jaźni? Bardzo proszę: na przykład problem tutejszych Żydów.
Czy wykonaliśmy jakiekolwiek próby aby ich zintegrować? Czy utrzymujemy
z nimi kontakty towarzyskie? Żyją obok nas ale prawie nigdy z nami!
Zazwyczaj nie mamy choćby jednego Żyda, którym moglibyśmy się pochwalić,
że "przecież nie jesteśmy antysemitami" . Chętnie znieważamy
Ariela Muzicanta i to nawet wtedy, jeżeli nie bardzo wiemy jaką funkcję
właściwie wykonuje i czego chce. Dzięki karynckiemu politykowi wiemy
jednak przynajmniej tyle, że zarabia on duże pieniądze. "Cóż to
za wstyd, owo zarabianie..." "Przyznajemy, że w Austrii działają
literacko lub na polu sztuki Andre Heller, Doron Rabinovici i Robert
Menasse. Wcześniej również Friedrich Torberg, Hilde Spiel, Hans Weigel,
Karl Farkas". - twierdzą nasi ziomkowie, którzy przyczyniają się
do sformułowania mojej teorii o rozdwojeniu naszej austriackiej duszy
- "Możliwe, że bez tych ludzi literatura austriacka byłaby bardziej
uboga. Ale z drugiej strony wszyscy oni to Żydzi, a ci to zazwyczaj
anarchiści, najprawdziwsi sprawcy niepokoju, czy nie tak?" Nasze
rozdwojenie jaźni usprawiedliwia - cóż to za niespodzianka - Martin
Walser : "Dlaczego jeszcze dziś, po tylu latach" - zapytuje
on - "dyskutuje się o wojskowych wyczynach w czasie II-giej Wojny
Światowej i zarzuca się posłuszeństwo hitleryzmowi każdemu, kto od okupanta
dostał żelazny krzyż, symbol bohaterstwa w służbie führerowi"?
Nie dziwota, że w tej atmosferze powszechnie znany nad Dunajem ale i
poza granicami naszej austriackiej ojczyzny hitlerowiec, Rudolf Burger
manifestuje: "Zapomnijmy wreszcie przeszłość!" Łatwo powiedzieć...
Kiedy w czerwcu tego roku uczestniczyłem w odkryciu tablicy w dzisiaj
ukraińskim Hołobutowie koło Stryja, upamietniającej zamordowanie 18.000
Żydów, zrzuconych potem do na prędce wykopanych dołów, burmistrz tego
miasteczka opowiedział mi, że grupy likwidujące tych Żydów, obejmowały
z zasady sześciu żołnierzy; w jednym z tych komand - to wiedział dokładnie
- było pięciu (!) Austriaków i tylko jeden Niemiec. Rozdwojona austriacka
dusza jest, być może, patologicznym fenomenem. Wielu naszych austriackich
rodaków odwiedza Bali zamiast Wilno i Bora-Bora zamiast Odesse. Kierunek
wschodni wydaje się niegodny jakiejkolwiek uwagi! Czy naszym losem jest
pozostanie już na zawsze swoistym prowincjuszem? Nie chcemy tolerować
cudzoziemców, ale oczekujemy, że wszędzie na świecie traktować się będzie
nas jako najmilszych gości. Niestety, leży nam w krwi aby temu cudzoziemcowi
zaaklimatyzowanemu w Austrii nie użyczyć niczego, najmniejszego choćby
sukcesu: jeśli wybitnemu lekarzowi, autorowi lub architektowi nie możemy
już zarzucić łapownictwa lub chęci robienia kariery "po trupach",
to przynajmniej obwołamy go homoseksualistą albo stwierdzimy, że "jego
babka była żydówką" z nadzieją, że przynajmniej w ten sposób dokonamy
kompromitacji nie tolerowanego przez nas obcego. To jest właśnie nasz
specyficzny, austriacki prowincjonalizm. Chwalimy się, że nasz Wiedeń
jest światową metropolią ale miło by nam było, gdyby każdy, odwiedzający
go władał wiedeńskim dialektem. "Jeśli tego nie potrafi, to nie
jest nasz!" Ale czy czynimy cokolwiek aby tych obcych zintegrować?
Czy utrzymujemy z nimi kontakty? Żyją obok nas, ale nie z nami! I biada
im, jeśli odezwą się z akcentem, zdradzającym ich nie austriackie pochodzenie.
Wiemy z historii, że narody - tak jak indywidualni ludzie - nie mogą
się w określonych sytuacjach obronić od klęsk. Prowincjonalizm, o którym
tu mowa, jest plagą narodową przez którą nie jedno imperium się zawaliło.
Prowincjonalizm, jeśli będzie nadal przez nas uprawiany, może nas odizolować
i zepchnąć na socjalną i kulturalną pozycję europejskiej peryferii.
Przed długie laty Wiedeń spełniał ważną rolę w polityce ze Wschodem,
teraz ten Wschód może znakomicie obejść się bez Austrii. Taka jest obecna
sytuacja Austrii, którą bym opisał, gdybym wciąż jeszcze był dziennikarzem
i otrzymał odpowiednie zlecenie na przeanalizowanie tego kompleksu zagadnień.
Myślę, że nasz rząd wie o tym wszystkim - nie może przecież nie wiedzieć
- ale jest on zajęty udzielaniem wywiadów, zagranicznymi wyjazdami,
kłótniami o obsadzanie stanowisk, wydawaniem nowych ustaw, organizowaniem
rozmów przy okragłym stole. Te zajęcia, być może nawet ważne dla funkcjonowania
państwa, nie powinny jednak ani na chwilę odciągać od niebezpiecznego
zła, jakim jest prowincjonalizm. Jeśli nadal żadnych kroków przeciw
temu prowincjonalizmowi nie podejmiemy, nie przyjdzie nam łatwo aktywnie
uczestniczyć w ksztaltowaniu przyszłości nowej Europy. I teraz wrócę
do pytania zadanego mi podczas mojego egzaminu dyplomowego. Przypomnijmy
zarzut postawiony mi przez egzaminatora: " "Pan zapomina o
obowiazkach dziennikarza wobec panstwa!". O nie, szanowny panie
przewodniczący komisji egzaminacyjnej, wręcz odwrotnie! Tyle, że dziś
wierzę jeszcze mocniej niż wówczas, że tylko przez demaskowanie politycznych
wykrętów i intryg, tylko przez odkrywanie prawdy i nic innego niż prawdy,
działać będziemy w interesie państwa. To nie jest kontrowersyjne twierdzenie,
polityka bowiem jest sztuką, która spostrzega problemy państwa i na
podstawie analizy wytwarza trafne rozwiązania na przyszłość, ale u podstaw
tych rozwiązań, aby okazały się słuszne i potwierdziły się w praktyce,
musi absolutnie leżeć prawda. W naszym państwie sztuka prowadzenia polityki
opierającej się na prawdzie nie ma jednak w tej chwili szans na realizację,
ponieważ cierpimy na prowincjonalizm i rozdwojenie naszej narodowej,
austriackiej duszy.
* Adam Zielinski,
urodzony w 1929 roku w Drohobyczu, studiował dziennikarstwo w Krakowie
i Warszawie . Od 1957 roku mieszka w Wiedniu, od 1958 obywatel Austrii.
Publikacje książkowe : m.in. "Garbaty świat" , "Niedaleko
Wiednia", "Cichy Dunaj" , "Powrót".
|